Search: po kolorach

Oceń tę pracę

Stwierdzenie, że kolory pełnią w świecie przyrody istotną rolę informacyjną, jest truizmem. Za to dziwi fakt jak przy małej ilości projektów, które są mi znane, wyszukiwanie wg kolorów jest stosowane.

Przyjrzyjmy się kilku rozwiązaniom.

Kolory zdjęć

Ciekawym interfejsem, dedykowanym do wyszukiwania zdjęć wg koloru, jest Colr Pickr, który przeszukuje bazę Flickr. Prócz takich funkcji, jak możliwość zdefiniowania kolorystyki zdjęcia oraz jasności wybranego koloru, mamy także możliwość wyszukiwania zdjęć z danej kategorii – przykładowo: kwiaty, drzwi i okna (co za kategoria? 🙂 ) czy graffiti.

Interfejs prosty, przejrzysty, szybki i dający interesujące wyniki. Jednak tylko monochromatyczne 🙁

Niestety, do pełnego szczęścia brakuje możliwości definiowania koloru przy pomocy Hex – przydatne chociażby dla osób prototypujących w HTML (a wystarczyłoby dodać tylko pole edycji linii (textfield)) oraz określenia palety kolorystycznej, czyli więcej niż jednego koloru występującego na danej fotce, wówczas też wyniki wyszukiwania nie zawężałyby się tylko do zdjęć monochromatycznych.

Można też inaczej: wyszukiwarkę wg klucza kolorystycznego potraktować jako dodatkowy ficzer tworząc serwis do hostingu zdjęć. Tą drogą poszedł Dmitrij Żatuchin w ramach niedawno odpalonego serwisu Fotohub.pl.

Z Dmitrijem nierzadko wymieniamy się skype’owo informacjami nt. efektywności funkcji serwisów, nad którymi mamy piecze (prywatnymi, nie tymi dla klientów 🙂 więc wszystko jest ok.). Rozmawialiśmy nt. dodatkowych funkcji na serwisie i poradziłem mu, że warto by dodać właśnie wyszukiwanie zdjęć wg kolorów. Okazało się, że – jak mówi Dmitrij –

„Pomysł na wyszukiwarkę kolorów pojawił się właściwie od razu, podczas rozmów o zwykłej wyszukiwarce. W międzyczasie trafiłem na rozwiązanie firmy Idee, przeszukujące Flickr-a. Otóż w przypadku zdjęć, użytkownikom łatwiej jest wyszukiwać je asocjacyjnie, czyli kojarząc kolory z zapotrzebowaniami.

Idąc dalej, do końca września uruchomiony będzie mechanizm zestawiania wybranych kolorów w słowa i pojawi się „zwykła” wyszukiwarka oparta o tagi. Z tym, że wpisując np. jesień, można będzie uzyskać obrazy w odcieniach jesiennych.”

I chociaż mechanizm wyszukiwania wg kolorów w Fotohub wymaga jeszcze dopieszczenia pod względem używalności (dziwnie się zachowuje w ramach wyboru drugiego koloru, gdy użytkownik raczej spodziewa się, że otrzyma fotki z nowo zdefiniowanego koloru, a tu się okazuje, że nowy kolor został dodany do poprzedniego, a więc wyniki odzwierciedlają wyszukiwanie wg sumy, a nie alternatywy), to klucz kolorystyczny stanowi aktualnie ok. 25% wszystkich wyszukań w serwisie. Na pewno z czasem odsetek ten zmaleje, ale pokazuje zainteresowanie użytkowników takimi funkcjonalnościami i jest przydatną opcją dla projektantów WWW i Wembasterów.

Kolory WWW

Podobnie użyteczną funkcjonalnością jest możliwość wyszukiwania stron WWW wg klucza kolorystycznego. Czasem ze względu na niezdecydowanego klienta (Proszę mi pokazać jakby to wyglądało), a czasem, by samemu zweryfikować pomysł.

Ciekawym i prostym interfejsem może pochwalić się katalog stron WWW Dark-i. Nie ma sensu bym rozpisywał się na jego temat, wystarczy go po prostu użyć 🙂

Inne katalogi, prezentujące ciut odmienne podejście do tematu, ale oddające ducha wyszukiwania wg kolorów, to:

  • Design Meltdown
  • Design Shack
  • Web Creme

Kolor w e-commerce

Dochodzimy w końcu do etapu spieniężania funkcjonalności. Czy taka funkcjonalność może zwiększyć sprzedaż w naszym sklepie?

Przypadek 1: Nierzadko jest tak, że dobierając elementy naszej garderoby, wybieramy je wg klucza stylu, w jakim się nosimy + tego, w jakim występują kolorze (a bo lubimy dany kolor bądź zestawienie kolorystyczne, a bo rozważając zakup, myślimy w kategoriach tego, co mamy już w szafie).

Tutaj na pomoc przychodzą nam mechanizmy wyszukiwania wg kolorów. Chociażby taki, jak w sklepie z biżuterią i dodatkami Pakamera, czy ten z Etsy.com, zbudowany na bazie flasha.

Proszę zwrócić uwagę, że dobór ubioru wg klucza kolorystycznego jest tak istotny, że strategia prezentacji ubrań wg niego jest stosowana także w sklepach offline – jak np. w H&M, gdzie zaprezentowany na sklepie asortyment nie jest poukładany wg występujących modeli, a właśnie kolorystycznie.

Przypadek 2: Szczerze powiedziawszy nie zetknąłem się jeszcze z rozwiązaniem umożliwiającym realizację tego scenariusza, ale zaprezentuję.

Żona ostatnio zastanawiała się nad doborem kolorystycznym upatrzonych przez siebie bluzy z kapturem oraz kamizelki. W związku z tym, że transakcja miała się odbywać przez Allegro, nie miała możliwości przymierzyć i sprawdzić różnych wariacji kolorystycznych kompletu (każdy produkt był w 6 różnych kolorach). Co prawda, tutaj scenariusz był bardziej skomplikowany – nie szukała po prostu produktu w jakimś konkretnym kolorze, np. w czerwonym, ale głównym elementem, którym kierowała się przy kupnie, po dokonaniu wyboru produktu, było dopasowanie kolorystyczne jednego produktu do drugiego. Skończyło się na ściągnięciu zdjęć wszystkich odmian kolorystycznych produktów na dysk i stworzenie w programie graficznym kombinacji łączonej, uwzględniającej poszczególne przypadki zestawów kolorystycznych. Na tej podstawie wybrała ten, która uznała za najbardziej trafiony (okazało się, że w ramach kompletu wybrała inne, niż jakby kupowała produkty z osobna).

Przy budowie sklepu, warto rozważyć i ten scenariusz, zwłaszcza, gdy będziemy myśleli w kategoriach sprzedaży kompletów. A może po prostu – kierując się okiem sprawnego sprzedawcy – prócz elementu „Klienci, którzy kupili TO, kupili także” zamieścić boks: „Do tej koszuli koloru niebieskiego pasują także…”?

Na temat kolorów na blogu przeczytać możesz jeszcze m.in.:

  • Color Palette Generator: inspiracje, czyli jak tworzyć zestawienia kolorystyczne bliskie naturalnym preferencjom.
  • Barwy: zestawienia kolorystyczne – narzędzia, zasady i 33 wybrane schematy kolorystyczne przydatne dla Webmasterów.
  • Kolory: preferencje użytkowników. Wykorzystaj swoje 50ms – pierwsze wrażenie gra zasadniczą rolę w ramach percepcji kolorów. Dowiedz się jakie są psychobiologiczne preferencje w postrzeganiu barw.
  • e-brand: kolory… kobiety, czyli o psychologii kolorów i ich znaczeniu dla różnych grup docelowych.
  • „Widzę ciemność…”: percepcja kolorów – o narzędziach z zakresu accessibility, w ramach projektowania stron uwzglęniajacych osoby z zaburzeniami percepcji kolorów.

Chrome = pragnienie: IE8 = Sprite

Google ma rzeszę zwolenników; Apple – fanatyków; Microsoft wciąż jest krytykowany i… niedoceniany.

Choć od ładnych paru lat posiadam komuter od Apple, to na codzień używam komputerów z produktami od Microsoft. Coraz częściej także krytycznym okiem spoglądam w kierunku Google. Pracując też jako betatester nowych produktów z MS (hobbystycznie, po godzinach mojej pracy), doceniam coraz bardziej wkład, jaki pracujący tam ludzie wnoszą w zmianę użyteczności. Ale do rzeczy.

Google Chrome

Czytam od jakiegoś tygodnia peany nt. przeglądarki od Google. Peany, z mojej perspektywy nieuzasadnione.

Czym jest Google Chrome? Przestarzałą funkcjonalnie przeglądarką internetową, którą tak po prawdzie, ludzie z takiej firmy jak Google mogli napisać „w czasie godzin lekcyjnych ZPT”. Nic, bądź prawie nic (jeśli liczyć inny schemat układu zakładek) ta przeglądarka nie wnosi w ramach programów ze swojej kategorii. Że jest szybka, lekka? Niby tak, ale odkrywczego nie ma w tym zabyt wiele. Prosty interfejs (jak piszą niektórzy)? Przecież w sporej mierze to kopia rewolucji jakiej dokonał Microsoft w ramach rozkładu opcji w IE7. Naprawdę, nie żartujmy sobie.

Czym będzie Google Chrome? Platformą, przy pomocy której Google będzie wywierał wpływ na to, jak będą wyglądały i działały strony WWW (już to robi w sporej mierze, gdyż strony nie tylko przygotowuje się pod użytkowników, ale i pod roboty Google). Z podejrzaną licencją użytkownika i standardowymi błędami bezpieczeństwa, które w przypadku premiery Chrome są raczej przemilczane, a w przypadku premier produktów MS – wyolbrzymiane. (A wiecie, że Chrome wysyła i odbiera dane nawet jak zainstalowana aplikacja jest zamknięta na kompueterze?).

Zapewne jednym z pierwszych kroków będzie ogłoszenie, że strony, które dobrze działają i wyglądają w GCH, będą także wyglądały i działały poprawnie na platformie Google Android (kilka dni temu palnąłem to w kręgu znajomych, a teraz widać, że pójdzie to w tym kierunku). Podejrzewam, że to właśnie (jeśli wypali, a nie widać czemu miałoby nie wypalić) GCH będzie zdobywać popularność dzięki swoim „braciom-androidom” w wersji mobile. Ogłoszona wojna Google vs Microsoft to tylko przykrywka; pierwsza linia frontu to raczej będzie Apple iPhone vs Google Android, tylko by nie obudzić zbyt wcześnie Apple, komunikacyjnie to inaczej się rozgrywa.

Ja w ogóle raczej z troską spoglądam w przyszłość wypełnioną produktami Google. Bo jeśli ta firma ma świetnych programistów, to raczej pod względem użyteczności, jeśli to nie kupiony produkt od zewnętrznej firmy, to własne produkty mają strasznie niedopracowane (pierwsza z brzegu: po cholerę mi widok „Najczęściej odwiedzane” w Chrome, skoro nie ma linku „Otwórz wszystkie”? Przecież to funkcjonalnie jest taka Weblista (w muzyce – playlista), dlaczego nie mogę odtworzyć jej całej?).

Microsoft IE8

To produkt zupełnie z innej półki, bardzo współczesny i będący swoistą odpowiedzią na aktualne trendy w sieci. Przeglądarka zintegrowana z kluczowymi serwisami internetowymi, udostępniającymi ważne (z punktu widzenia użytkowników) funkcjonalności – Google Maps, Flickr, eBay, Google Transaltor, etc. Z obsługą historii wewnątrz zdarzeń wywołanych przy pomocy AJAXA (przycisk Back obsługuje powrót to poprzedniego zdarzenia!). Z rozszerzonymi opcjami Private. Z bardzo interesującą koncepcją zintegrowania przeglądarki z contentem innych serwisów (np. obserwowanie przedmiotów z aukcji eBay). Etc. Krótko mówiąc, testując ją muszę stwierdzić, że MS odrobił zadanie domowe.

Reasumując

Z Google Chrome może być jeszcze inaczej, jak to opsiałem powyżęj. Google może się przygotowywać na ostre wejście w komputery komórkowe (to coraz częściej telefony komórkowe nowych generacji) + modele tanich komputerów, z podstawowymi funkcjami. Wtedy (delikatnie mówiąc) oszczędność funkcjonalna ma jeszcze jakiś sens. Lecz jeśli wejście Chrome miałoby na celu udzelić odpowiedzi na IE Microsoftu, to przepraszam bardzo, ale w tej odpowiedzi Chrome wypada conajmniej blado. Odwołując się do znanego sloganu: Chrome jest jak pragnienie, a IE8 jak Sprite.

PS z 8 września: Pamięć ludzka jest wybiórcza, co odbija się na tym, że mamy tendencje do zapamiętywania elementów [wyrwanych z kontekstu]. 🙂

Powyższy wpis nie jest – jak niektórzy sugerują w sieci – autorstwa 'betatestera MS’ (pracuję sam dla siebie + kieruję działem UX w MRM). Betatesterem produktów Microsoft jestem zupełnie za free i niejako przy okazji, zresztą tak samo jak produktów Google. 🙂

image_pdf

Face: syndrom uśmiechniętych twarzy

Oceń tę pracę

Twarze ludzkie są interesujące z wielorakiej perspektywy:

  • psychologii emocji (słynne prace Paula Ekmana, o których też nieco niżej),
  • neuropsychologii (chociażby kwestia mózgowych podstaw rozpoznawania twarzy, jako przykład swoistego pattern recognition, oraz badań nad poznawczymi dysfunkcjami w tym zakresie – świetnie opisane w książce Olivera Sacksa, Mężczyzna, który pomylił żonę z kapeluszem),
  • czy w końcu psychologii komunikacji (szerzej – społecznej), której dokonania stały się także inspiracją dla rozwoju osobnego działu w robotyce – socjorobotyki (czołowa pozycja w tej dziedzinie: C. L. Breazeal, Designing Sociable Robots) czy też pozwoliły się rozwinąć części koncepcji interfejsów opartych na twarzy ludzkiej – tzw. avatary (zob. chociażby Bruce Damer, Avatars! czy, w szerszym kontekście: Peter Plantec, Virtual Humans).

Zresztą moje zainteresowanie tematyką interfejsów swoje źródło ma w (neuro)psychologicznych koncepcjach komunikacji człowiek-komputer. Jeśli ktoś miałby ochotę, to może się zapoznać z moimi publikacjami:

  • „Twarzą w twarz. O mózgowych podstawach rozpoznawania ludzkich twarzy” (org. w: „Charaktery”, Nr 8/103) – część 1 i część 2, który dotyka kwestii neuropsychologicznych
  • oraz „Ludzkie emocje maszyn” (org. w: „Charaktery”, Nr specjalny 1/2006: Neuropsychologia), tekst omawiający m.in. podejście w socjorobotyce oraz prace badawcze Byrona Reeves i Clifforda Nass, a stojące u podstaw idei MS Agenta.

Temat ten jednak poruszam tutaj z dwu zgoła innych powodów.

  1. Uczestniczyłem ostatnio w dwu niezależnych od siebie przedsięwzięciach Webowych, w których pojawiły się pomysły umieszczenia zdjęć przedstawiających ludzkie twarze na stronie WWW. Dla pierwszego pomysłu wyjściowym argumentem było podwyższenie zauważalności komunikacji marketingowej na banerach, zważywszy iż zjawisko ślepoty na banery (banner blindness) skutecznie obniża tę wartość.
  2. Dla drugiego zaś przesłanką było budowanie zaufania na poziomie wizualnym, a oparte właśnie o umieszczenie zdjęć uśmiechniętych twarzy.

Ciekawe w tym sensie są wyniki badań z użyciem eyetrackera, jakie można otrzymać z badania stron WWW z umieszczonymi zdjęciami ludzkich twarzy. Także co nieco pisałem o tym (z Olą Słomińską) w tekście dla „Charakterów”: „O czym mówią oczy” (wspominałem o tym, a pełny tekst niebawem postaram się umieścić w sieci).

C.D.N.

image_pdf

Usability: pytania o użyteczność

Oceń tę pracę

Jakiś czas temu Grzegorz Miłkowski, przy okazji prac nad raportem interaktywnie.com nt. użyteczności, poprosił mnie o kilka wypowiedzi. W raporcie znalazło się co prawda kilka z nich, aczkolwiek Grzegorz swoimi pytaniami poruszył kilka kwestii, które są dość interesujące, a o których na blogu jeszcze nie pisałem (i pewnie w innej sytuacji bym nie napisał). Stąd postanowiłem – za zgodą Grześka – zamieścić cały tekst na blogu.

***

GM: Czy użyteczność musi stać w opozycji do rozwiniętej interakcji? Zdarza się, że aby niejako zmusić użytkownika do pożądanych przez nas czynności na stronie www, należy zrezygnować z części użyteczności, utrudniając mu życia. Czy jest możliwość pogodzenia tych sprzecznych potrzeb?

MK: Termin 'użyteczne’, nie jest tylko cechą stron łatwych w obsłudze, wtedy zapewne dużo lepszym terminem byłby 'używalne’; użyteczne, to także potrzebne i przydatne (a nie wszystkie przydatne narzędzia są łatwe w obsłudze i odwrotnie – nie wszystkie łatwe w obsłudze narzędzia są przydatne). Czasem efekt końcowy wymaga zastosowania pewnych właściwości (funkcjonalności, sposobu rozwiązania nawigacji), które zdają się „utrudniać” posługiwanie się aplikacją, ale za cenę zwiększenia na przykład bogactwa płynącego z doświadczenia interakcji.

Nie zawsze pożądaną cechą systemu jest łatwość jego obsługi – a przynajmniej nie pierwszoplanową. Jednak aplikacja dalej może być potrzebna i przydatna, a w tym sensie i użyteczna.

Klasyczne pojmowanie użyteczności już się skończyło bądź, gdy chcieć je stosować, jest mocno ograniczone. Głównym ograniczeniem może być fakt prób wyjścia poza standardowe składowe interakcji oraz standardowe interfejsy oparte o myszkę i klawiaturę po stronie użytkownika oraz elementy klikalne po stronie medium.

„Gonitwa” za zwiększeniem doświadczeń użytkowników z marką (user experience) wymusza na projektantach rozwiązania niestandardowe, jeszcze kilka lat temu nie funkcjonujące w świecie interakcji internetowej. By nie poruszać się tylko w sferze teorii – mój ulubiony przykład: jeśli zależy mi na tym, by użytkownicy przychodzący na stronę WWW odczuli pozytywne cechy marki – np. gazowanego napoju orzeźwiającego – zamiast klasycznego kliku powodującego wejście na stronę, mogę zastosować interfejs oparty o kamerę internetową (dostępną już w prawie każdym modelu laptopa) oraz system rozpoznawania mimiki twarzy. Uśmiech osoby siedzącej przed ekranem komputera może być tym samym, czym do niedawna było kliknięcie w przycisk WEJŚCIE (bądź SKIP INTRO).

Użyteczność, jako łatwość obsługi stron, też nie zawsze jest główną cechą jaką chcemy uzyskać w ramach klasycznych stron WWW. Na przykład coraz większa ilość użytkowników skarży się, że jednym z utrudnień dla korzystania ze stron, jest system zakładania na nich kont i konieczność logowania. Gdzieś niedawno czytałem wyniki badań, które wskazywały, że jest to bodajże druga cecha klasyfikowana przez respondentów biorących udział w badaniu, utrudniająca im korzystanie z zasobów. Ale z drugiej strony mamy serwisy internetowe, które niejako w strategię mają wpisane tworzenie kont użytkowników – i co wtedy? Poza tym, rejestracja w serwisach wywołuje pewne cechy u użytkowników, które z punktu widzenia marki mogą być istotne – jak np. poczucie elitarności i przynależności do pewnej grupy. Stąd nie zawsze jest tak prosto stwierdzić, który z aspektów użyteczności należy wybrać przy danym projekcie.

Krótko mówiąc – poszerza się sfera możliwości interakcji (np. dzieki interfejsom dotykowym czy wykorzystaniu kamery internetowej), stąd i użyteczność jako dyscyplina również ewoluuje.

GM: Z jakimi tarciami na linii specjalista od usability / projektant najczęściej można się spotkać? Które elementy serwisu są najczęściej punktem spornym?

MK: Nie wiem. Jestem projektantem, wykorzystującym w swej pracy m.in. wiedzę z zakresu usability. Nie czuję wewnętrznego konfliktu 😉

GM: Czy można wyróżnić elementy, które wpływają na użyteczność i jednocześnie się różnią w zależności od tego, jaką funkcję ma pełnić serwis, np. strona korporacyjna, sklep itp. Na jakie najważniejsze różnice należy zwrócić uwagę w takim przypadku? Oczywiście bezdyskusyjne jest to, że są to zupełnie różne kreacje, jednakże być może są jakieś elementy, które nie odgrywają ważnej roli w jednym przypadku, a w drugim warunkują powodzenia?

MK: Jedno wiem na pewno i staram się o tym mówić tam, gdzie mogę. Tak jak alchemikom nie udało się znaleźć kamienia filozoficznego – bo go nie ma – tak nie ma złotych reguł z zakresu użyteczności zapewniających sukces serwisom.

Mało tego, sam często powtarzam, że czasem, dla dobra sprawy, należy niektóre sprawy skomplikować – jak mawiał Einstein: „rzeczy powinny być tak proste jak to możliwe, ale nie prostsze”.

Strony internetowe są tylko środkami to uzyskania pewnych celów klienta – w żadnej mierze nie są celami samymi w sobie.

Podam przykład: Ostatnio na jednej z konferencji wywołałem oburzenie części ekspertów (których osobiście szanuję), że są przypadki, gdy nie należy doprowadzać proces wypełniania formularza do zbytniego uproszczenia. Że trudność w kwestii wypełnienia formularza,  na przykład wymuszenie podania jakieś danej, której normalnie użytkownicy nie posiadają przy sobie, a tylko klienci faktycznie zainteresowani danym produktem bądź usługą, ma tę pozytywną cechę, że już na starcie pozwala nam wyselekcjonować tylko te osoby, które faktycznie są zainteresowane produktem/usługą. W innym wypadku, gdy formularz będzie prosty w wypełnieniu, w tym sensie, że będzie mógł go wypełnić każdy, narażamy firmę – naszego klienta – na dodatkowe koszta wynikające ze zwiększenia ilości obsługi przy odpowiadaniu na zapytania ofertowe, przy jednoczesnym spadku procentowej ilości transakcji. W ten sposób, widząc tylko krótkowzroczny cel naszej pracy – umożliwienie użytkownikom łatwego wypełniania formularzy – czasem łatwiej wyrządzić krzywdę klientowi, przy jednoczesnej radości z tego, że nasze działania zwiększyły konwersję.

GM: Często można spotkać się z zarzutami, że serwisom flashowym nie po drodze z usability. Gdzie więc tkwi klucz do użyteczności takich stron?

MK: Trudno tak jednoznacznie stwierdzić, że Flash jest be, a HTML jest cacy.

W 2000 roku Jakob Nielsen napisał swój głośny artykuł „Flash: 99% Bad”. Zaraz potem firma Macromedia zatrudniała go w roli eksperta mającego za zadanie przyczynić się do zwiększenia użyteczności tej technologii.

Dwa lata później wyszła książka o przewrotnym tytule „Flash 99% Good. A Guide to Macromedia Flash Usability”, autorstwa Kevina Airgida i Stephenie Reindel. W tym samy roku ukazała się blisko 500-stronicowa „The Flash Usability Guide. Interacting with Flash MX”,  którą napisało aż sześciu ekspertów. To pokazuje jak firma – jeszcze wtedy Macromedia – zaczęła szybko działać w kwestii podwyższenia użyteczności swoich produktów, a z drugiej strony jak dużo czasu upłynęło, a mit nieużytecznego Flash wciąż się utrzymuje.

Z tego co wiem, to w narzędziach programów do obróbki Flash znajdują się opcje związane z użytecznością, czy raczej dostępnością (nie używam tej aplikacji, więc trudno mi to potwierdzić). Nie wszyscy jednak je wykorzystują. Chociaż, nie powiem, brak obsługi kliknięcia z prawego przycisku w przypadku technologii Flash bywa uciążliwy… przynajmniej dla mnie.

GM: Czy można wymienić jakieś elementy, które świetnie sprawdzają się w serwisach html-owych, natomiast we flashowych stanowią ich przysłowiowy gwóźdź do trumny. I na odwrót, flashowe rozwiązania dotyczące użyteczności, które nie pasują do zwykłych serwisów?

MK: Nie wiem. Mam wrażenie, że jeśli nawet, to dzięki coraz ciekawszym zastosowaniom technologii AJAX przy jednocześnie powiększającej się ilości dostępnych gotowych skryptów, ta przepaść się zmniejsza.

GM: Czy jest w ogóle sens badać serwisy flashowe pod kątem usability?

MK: Tak. Łatwość obsługi stron nie jest w żaden sposób zależna od użytej technologii. Tak samo jak badamy pod kątem usability również obsługę pilotów do TV. Użyteczność nie jest tylko zarezerwowana dla stron WWW, czy dla stron WWW wykonanych w HTML-u.

GM: Naukowcy z Research Center Xeroxa w Palo Alto Stuart Card, Ed Chi i Peter Pirolli badając na początku lat 90-tych zachowania ludzi szukających informacji w Internecie stwierdzili, że ich postępowanie podobne jest do polowania zwierząt. Jednym słowem, podążają za tropem, który wydaje im się silny oraz jednocześnie budujący nadzieję na obfity łup. Jak więc powinna wyglądać dobrze zbudowana ścieżka (trop), która doprowadzi użytkownika do pożądanego przez nas miejsca w serwisie WWW?

MK: Nie ma złotych reguł, jak wspominałem już powyżej. Ale… dobra ścieżka to: 1) możliwość szybkiej identyfikacji przez użytkownika, że element, który widzi jest tym, który szuka (na przykład dobrze dopasowane słowo – szybsze są czasy reakcji osób aplikujących do jakieś firmy, gdy w ramach łącza prowadzącego do informacji z działu personalnego widzą słowo ‘Praca’, niż ‘Twoja kariera’); 2) łatwa w obsłudze ścieżka dotarcia do finalizacji ścieżki – widoczne i dobrze opisane elementy tworzące łańcuch kliknięć, pozwalające w miarę szybkim czasie dotrzeć do realizacji danego scenariusza użycia; czasem też w takich przypadkach, gdy na przykład naszym flow jest zestaw formularzy (wizard), możliwość umieszczenia opcji „Pomiń”, pozwalającej skrócić pewne kroki.

Generalnie, sieć wywołuje wśród użytkowników jakiś rodzaj zniecierpliwienia i gonitwy. Dużo trudniej jest im się skupić przez dłuższy czas na jakimś elemencie treści, zaś dużo częściej oddają się klikaniu, jako czynności mającej ich przybliżyć do czegoś bardziej ciekawego niż to, co widza w danej chwili.

Ta gonitwa kliknięć ku ‘jeszcze fajniejszym rzeczom’, ku ‘nowym odkryciom’, staje się coraz powszechniejsza. W sieci zamieniamy się w myśliwego i szukamy coraz atrakcyjniejszej zdobyczy. Natomiast z czasem, coraz trudniej zaspokoić nasz apetyt. Jak w czasach studiów mawiał mój profesor od estetyki – gdy człowiek nauczy się pić drogie wina, nagle przestają mu smakować tanie, którymi jeszcze do niedawna się delektował.

GM: Czy można rozróżnić jakieś elementy, które będą bardziej użyteczne dla jednych grup wiekowych, a mniej dla innych? Tj. czy można pokusić się o stwierdzenie, że serwisy przeznaczone np. dla starszych internautów powinny być nieco inaczej zbudowane pod kątem usability?

MK: Tak. Od wieku grupy docelowej zależą na przykład takie elementy jak: wielkość dobranego fontu, kolorystyka (poziom kontrastu), w tym kolorystyka łącz (widzenie koloru niebieskiego z wiekiem jest coraz gorsze, stąd stosowanie niebieskich łączy przy jednoczesnym stosowaniu opcji ukrywania ich podkreślenia, może spowodować, że starsi użytkownicy nie będą mogli w prosty sposób zidentyfikować co jest donośnikiem, a co tekstem zasadniczym); w końcu też wielkość elementów klikalnych.

GM: Czy o podobnym rozróżnieniu można mówić w przypadku podziału na płeć? Czy mężczyźni oczekują innych – zapewniających funkcjonalność – elementów niż kobiety? Czy może na tej płaszczyźnie mamy do czynienia z równouprawnieniem i w przypadku obydwu płci sprawdzają się podobne rozwiązania dotyczące użyteczności?

MK: Nie znam żadnych sensownych i zarazem wiarygodnych badań w zakresie różnic w płci co do oczekiwań funkcjonalnych, czy użytecznościowych.

GM: Budując serwis na jego wygląd duży wpływ chcą mieć marketerzy. Jakie elementy najczęściej chcą oni wdrażać i zmieniać?

MK: Czerwone przyciski z wielkim napisem KUP 🙂 Tak, marketerzy uwielbiają myśleć, że czerwony sprzedaje i pragną myśleć, że umieszczenie jak największej ilości dużych czerwonych przycisków z napisami Kup, Kup, Kup, przyczyni się do zwiększenia konwersji.

Oczywiście kolor czerwony faktycznie powoduje zwiększenie uwagi na te elementy, ale jest to zwykła reakcja mająca podstawy psychofizjologiczne i nie przekładająca się w żaden sposób na zwiększenie sprzedaży. Po prostu w świecie przyrody kolor czerwony jest nośnikiem informacji na temat potencjalnego zagrożenia, stąd niektóre zwierzęta wykorzystują go także na zasadzie mimikry, a w ramach budowy interfejsu uzasadnione jest wykorzystywanie go wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z zawodnością systemu, jak np. komunikatach o błędach. Ale niektórzy są bardzo przywiązani do swoich przekonań. 🙂

GM: Jakie pomysły marketerów są nie do przyjęcia z punktu widzenia usability?

MK: Nie spotkałem jeszcze takiego marketera 🙂 Na razie wszystkie były do przyjęcia.

image_pdf

Mysz: 40 lat minęło…

Oceń tę pracę

Pierwszy raz mi się zdarza, bym na blogu zamieścił czyjś news (za PAP). Proszę mi wybaczyć, ale okoliczność zbyt ważna by jej nie odnotować, a czasu zbyt mało, by spłodzić swój tekst.

„Mysz komputerowa kończy dziś 40 lat. 9 grudnia 1968 roku amerykański wynalazca Douglas Engelbart po raz pierwszy skorzystał z myszy, by zaprezentować nową metodę pracy z komputerami.

Mysz, której Engelbart użył do demonstracji na konferencji komputerowej w San Francisco, była z drewna i miała tylko jeden przycisk. Prototyp wykonał inżynier Bill English z zespołu Engelbarta.

Dzięki swojemu wynalazkowi Engelbart mógł pokazać, w jaki sposób przenosić, kopiować i przyklejać pliki tekstowe, a także jak wykorzystywać sieci komputerowe np. przy wspólnym edytowaniu dokumentów.

Marzeniem Douglasa Engelbarta było uczynić z komputera pomocnika człowieka, który zwiększałby możliwości ludzkiej inteligencji; byłoby to o wiele trudniejsze i mniej efektywne bez zaproponowanych przez niego narzędzi.

Zaprezentowany na tej samej konferencji system NLS nadawał tym marzeniom realne kształty. System ten jako pierwszy wdrażał praktycznie łącza hipertekstowe, monitor, okna i właśnie mysz komputerową.

Z okazji jubileuszu w Kalifornii odbędą się uroczystości, w których udział weźmie wielu naukowców zaangażowanych w powstanie myszy.”

Na koniec – warto zapoznać się z prezentacją wideo jednej z pierwszych myszy (poniżej). Jest to fragment ze 100 minutowego (!) filmu, który stanowi dokument z prezentacji Engelbarta.

Aktualizacja: I ciekawy artykuł – „Myszka komputerowa i narodziny nowego świata” – uzupełniający powyższą notkę.

PS: A zainteresowanych zapraszam na nową wersję mojej strony firmowej ThinkLab, gdzie postarałem się zebrać najważniejsze informacje o firmie, w tym – ofercie.

image_pdf

Elementy nawigacji: Mega Drop-Down Menu

Oceń tę pracę

Przy okazji panelu dyskusyjnego w ramach ostatniego World of Usability Day we Wrocławiu padło pytanie z publiczności odnośnie menu, jakie zastosował Amazon.com w ramach swojej ostatniej odsłony (jak pamiętamy, wcześniej menu Amazona opierało się na słynnych zakładkach). Główny zarzut był taki, że to rodzaj menu kaskadowego, a przecież te doczekało się już wielu sowitych krytyk w ramach usability (chociaż ja znam też badania, które nie są aż tak krytyczne jak uwagi Nielsena z przed kilku lat). Zgodnie wówczas odrzekliśmy, że trudno teraz o jakiekolwiek spekulacje – czas pokaże.

Z projektu na projekt przekonywałem się, że menu jako takie coraz częściej ignorowane jest przez użytkowników i ma dość niski poziom używalności – użytkownicy serwisów, które badałem (np. metodą clikctrackingową) większość kliknięć oddawali w te rejony strony, gdzie była rozlokowana główna treść (content). W sumie jak pomyśleć, to dość oczywista obserwacja biorąc pod uwagę, że odwiedzając rozmaite strony WWW jesteśmy zainteresowani treścią, a nie jej umiejscowieniem w ramach serwisu. Skomplikowane strony, o dość niejasnej strukturze bądź mocno rozbudowanej, mają z tym problem. Ale wynika to raczej ze słabej architektury informacji na poziomie grupowania informacji, a nie z tego, że ludzie lubią menu.

Kolejny problem z menu wiąże się z faktem, że te nie powinny być zanadto rozbudowywane – stoi za tym niepodważalny argument o pojemności pamięci krótkoterminowej.

Przy serwisach o bardziej skomplikowanej strukturze, gdzie mamy do czynienia z kilkoma poziomami zagłębienia oraz zmieniającym się sposobem konsumowania internetu – coraz bardziej zwiększająca się liczba przekierowań z Google na podstrony w stosunku do odwiedzin bezpośrednich – dochodziły jeszcze kwestie związane z informowaniem użytkowników gdzie są w ramach całości witryny. Rozwiązaniem okazały się okruszki (breadcrumbs), które niejako tworzyły kolejne piętro nawigacji, w dodatku ich konstrukcja nie dla wszystkich użytkowników jest jasna (czy pokazują strukturę serwisu, czy ścieżkę nawigowania użytkownika w danym serwisie).

Powracając do Mega Drop-Down Menu – w pewnym sensie zostały też one wprowadzone do oprogramowania desktop, przy okazji Office 2007. Wspomina o tym m.in. Nielsen, który w artykule „Mega Drop-Down Navigation Menus Work Well” chwali skuteczność tego rozwiązania – także w zastosowaniu dla Weba.

Sam także przy kilku prowadzonych aktualnie projektach przekonuję [bądź udało już mi się przekonać] swoich klientów do tego typu rozwiązania, którego podstawową zaletą jest szybka dostępność do listy wyboru, na której powinny się znajdować zgrupowane opcje (niczym na mapie serwisu) oraz fakt, że znajdują się w jednym miejscu (pod jednym przyciskiem), a nie na wielu osobnych listach, bądź fatalnych rozwiązaniach zakładkowych stosujących menu drugiego poziomu (jeszcze w grono.net widziałem jak lichą ma to skuteczność, a przy źle odrobionej lekcji z grupowania, to jeśli nie jest to najgorsze rozwiązanie, to przynajmniej jedno z najgorszych – „do cholery, gdzie to jest”, myślę penetrując kolejne zakładki).

Mega drop-down menu nadaje się też świetnie przy rozbudowanych strukturach witryn. Można wtedy zastosować rozwiązanie, które przy okazji daje użytkownikowi wartość, jaką by uzyskał z bredcrambs. Poniżej trzy przykłady (w tym jeden już z rodzimego podwórka) takiego zastosowania, gdzie menu budowane jest na zasadzie okruszków – opcje widoczne – zaś pod głównym przyciskiem dostępne sa opcje pierwszego poziomu – rzecz jasna w ramach mega drop-down menu.

Oczywiście, jak pisał Lem, wszystko ma awers korzyści i rewers niepoznanych dotąd bied. Mega drop-down menu może także być nieużyteczny. Najczęstsze powody to:

  • zbyt rozbudowana wielkość samego menu, niemieszcząca się w jednym oknie przeglądarki i przez to wymagająca przewijania (na przykład element „Wszystkie kategorie” w serwisie Grrr, albo „Style” w SmartHistory);
  • źle oprogramowane warstwy, przez co menu po rozwinięciu zamiast znajdować się na wierzchu, to przykryte jest treścią strony;
  • w końcu – nie przemyślany dobór linków, a także zbyt duża liczba opcji, przy jednoczesnym braku jasnego ich zgrupowania.

Za około moesiącc w jednym z krajowych serwisów turystycznych zamiast aktualnie rozbudowanego menu znajdzie się jeden przycisk, a pod nim mega drop-down menu. W dalszej kolejności… ale na to jeszcze za wcześnie, by zdradzać. W każdym razie dwa kolejne serwisy z mega drop-down menu są już w kolejce. 🙂

image_pdf